Real Madryt pokonał 3:1 (1:1) Barcelonę w 9. kolejce Primera Division. Dla zespołu prowadzonego przez Luisa Enrique to pierwsza ligowa porażka w sezonie. Debiut w nowych barwach zaliczył w sobotę sprowadzony latem Luis Suarez, jednak z Leo Messim i Neymarem nie stworzył tercetu marzeń. Co innego Real, w którym idealnie zafunkcjonował kolektyw.
I choć nie można po jednym spotkaniu wyciągać daleko idących wniosków, to sobotni mecz dość wyraźnie zarysował najważniejsze wyzwania stojące przed Luisem Enrique w najbliższych tygodniach. Drugi raz po porażce z Paris Saint-Germain (2:3) w Lidze Mistrzów okazało się, że defensywa Barcy wyraźnie nie radzi sobie z szybkimi atakami rywali.
Ryzyko się nie opłaciło
Najciekawszym posunięciem trenera gości – oprócz postawienia od pierwszych minut na ofensywne trio – było przemodelowanie defensywy. Ponownie przesunięty do linii obrony został Javier Mascherano. Grający do niedawna w roli defensywnego pomocnika Argentyńczyk musiał zrobić miejsce wracającemu do wyjściowej jedenastki Sergio Busquetsowi, przez co Jeremy Mathieu wrócił na lewą obronę.
Po udanym początku i zdobyciu bramki już w 4. minucie Królewscy zareagowali błyskawicznie. Mascherano był monolitem nie do minięcia, więc swoje ataki koncentrowali na skrzydłach. I choć brak kontuzjowanego Garetha Bale'a mocno odbił się na jakości i szybkości ich poczynań, to świetną robotę w ofensywie robił chętnie podłączający się do ofensywnych akcji Marcelo, który prześladował swojego kolegę z reprezentacji Daniego Alvesa. To właśnie po szarży Brazylijczyka ręką zagrał Gerard Pique, a sędzia podyktował rzut karny, którym Cristiano Ronaldo dał remis Realowi.
Zaginiony Messi
Ofensywni gracze Barcy byli w pierwszej połowie mało efektowni, ale efektywni. Mogli i powinni prowadzić 2:0, jednak Messi nie zdołał pokonać Ikera Casillasa w sytuacji sam na sam. I choć zawodnicy Realu nie grali zbyt pewnie w obronie, to goście nie mieli pomysłu na rozmontowanie obrony. Z czasem coraz pewniej zaczął wyglądać Pepe, a sfrustrowany Messi zaczął się wycofywać chcąc poluzować szyki obronne rywali.
W efekcie Argentyńczyk chwilami grał głębiej niż Andres Iniesta. Sytuacja wróciła do normy po zejściu Suareza w 69. minucie. Mimo tego jeśli po kimś spodziewano się czegoś wyjątkowego, to na pewno po Messim, który jest o krok od zostania najlepszym strzelcem w historii La Liga. Wykopana w trybuny piłka po rzucie wolnym w końcówce meczu najlepiej podsumowała ten nieudany występ.
Isco, czyli głośny cichy bohater
Wyłączenie Messiego z gry było podstawą sobotniego sukcesu, jednak warto też pochwalić ryzykowny plan taktyczny Carlo Ancelottiego. Włoch oddał Barcelonie posiadanie piłki (58 proc.), ale nie oddał przyjezdnym kontroli nad przebiegiem boiskowych zdarzeń.
Mimo złych doświadczeń z poprzedniego sezonu nie zmienił podejścia. Nie zdecydował się na postawienie na typowo defensywnego pomocnika pokroju Samiego Khediry i Asiera Illarramendiego. Zamiast tego w centrum drugiej linii byli Luka Modrić, Toni Kroos i Isco. I choć żadnego z nich nie można nazwać specjalistą w odbiorze piłki, to uzupełniali się imponująco.
Chorwat celnością podań i pomysłowością przypominał chwilami Andreę Pirlo z najlepszych dni, jednak show skradł młody Hiszpan. Wydaje się, że Ancelotti próbuje z nim zrobić to co z Angelem Di Marią, którego z ofensywnego skrzydłowego przekształcić we wszechstronnego gracza drugiej linii. Popisem Isco był kontratak, po którym Real strzelił na 3:1. 22-latek "przestawił" przy linii bocznej Iniestę i Mascherano i oddał piłkę lepiej ustawionym partnerom. – Jego pracowitość bardzo mi zaimponowała – przyznał po meczu trener Królewskich.
Nie można nie wspomnieć o gwiazdach. Kapitalną strzelecką formę po raz kolejny zademonstrował Cristiano Ronaldo, który jednak po raz pierwszy od dawna zaprezentował się nie jako lider, ale jako część sprawnie funkcjonującej maszyny. Z dobrej strony pokazał się także Karim Benzema, jednak gdyby miał więcej krwi, to kontry Realu mogłyby się zakończyć przynajmniej jeszcze jednym golem w drugiej połowie.
Kluczowy kapitan
I choć Ancelotti wzbraniał się jak mógł przed wyróżnianiem poszczególnych swoich piłkarzy, doceniając pracę kolektywu, to jest jeden człowiek, któremu należą się szczególnie ciepłe słowa. Iker Casillas zalicza trudny sezon, nie po drodze mu z kibicami, coraz częściej przytrafiają mu się błędy. Kapitan Realu z Barcą zagrał jednak fantastycznie, choć wiele do roboty nie miał.
Gdyby nie rewelacyjna interwencja w sytuacji sam na sam z Messim przy prowadzeniu Barcy, to Suarez zakończyłby ten mecz z dwiema asystami, a Argentyńczyk wyrównałby rekord Telmo Zarry właśnie na Bernabeu. Refleks Casillas pokazał też w drugiej polowie, gdzie przy 2:1 w wielkim stylu pofrunął do piłki lecącej w okienko po kopnięciu Mathieu.
Jedno jest pewne: wynik sobotniego El Clasico sprawia, że sezon w La Liga będzie jeszcze ciekawszy. Barcelona po 755 minutach wreszcie straciła pierwsze bramki, a Real pokazał, że nawet bez Bale'a dysponuje w ataku wielką mocą. W tabeli Królewscy po dwóch porażkach na starcie są już punkt za plecami odwiecznego rywala...